Ponglish – profesjonalizm czy już przesada?

Ponglish, czyli kiedy można, kiedy trzeba, a kiedy się nie powinno wtrącać zapożyczeń z języka angielskiego! Oceńscie sami!

Ponglish

Ponglish


Pracując w branży IT, na spotkaniach możemy się zorientować, że w pewnym momencie mamy problem ze zrozumieniem, co ktoś do nas mówi. Nie chodzi tutaj o nasze słabe przygotowanie techniczne, czy może brak znajomości języka, tylko o specyficzny sposób mówienia, a może dokładniej, specyficzny dobór słów. Chodzi o tak zwany ponglish, określany często też jako poglish lub polglish – czyli nieformalne połączenie języka polskiego z pojedynczymi słowami zapożyczonymi z języka angielskiego. Zjawisko to jest szczególnie widoczne w korporacjach, jednak coraz częściej można się z tym spotkać i w mniejszych firmach. Oczywiście istnieje wiele przypadków, że po prostu trzeba… Jednak w sporej części z nich, wynika to… no właśnie z czego?

Czasami po prostu trzeba…

Zacznijmy może od pierwszego przypadku. Jak wspomniałem wcześniej, występuje on, gdy tak naprawdę musimy używać określeń zapożyczonych z języka angielskiego. Pozwala to uniknąć nieporozumień, a także ułatwia odnoszenie się do standardów. Czasami też wymaga tego profesjonalne podejście, czyli tak zwany język branżowy. Dla przykładu możemy się posłużyć, chociażby określeniem powiązanym z Git’em, czyli „wykonać rebase”, co jest dużo bardziej zrozumiałem niż „przebazować”.

Czasami można…

Druga kategoria to wszystkie słowa, które są bardzo często używane, można by powiedzieć, że zamiennie z polskimi. Zaliczymy do nich np. testcase, czyli przypadek testowy, czy chociażby test plan, co po polsku powinno brzmieć plan testów. Używanie tego w codziennym języku, myślę że nikomu szczególnie nie przeszkadza, a nawet czasami pomaga. Trzeba przy tym jednak uważać, gdyż może to niejednokrotnie prowadzić do nieporozumień. Przykładem tego może być słowo bug, które jest odpowiednikiem naszego defektu. Niestety jednak wciąż można spotkać się z sytuacjami, w których ktoś używa słowa bug w kontekście błędu.

A czasami…

Czas teraz na „najciekawszą” cześć, czyli wtrącanie pojedynczych słów angielskich — bez większego celu, jak mniemam. Ogólnie słuchanie takiego rozmówcy może najzwyczajniej w świecie męczyć słuchacza. Myślę, że najlepszym zobrazowaniem tej sytuacji będzie przedstawienie kilku przykładów:

  1. Zrobimy to obojętnie jak, łodewa (whatever).
  2. Enyłej (anyway), wróćmy do tego tematu.
  3. To jest jeszcze projekt ongojing (on-going)
  4. Musimy utrzymać na tym fokus (focus)
  5. Żeby to działało w pełni efiszient (efficient)
  6. Przyszerujcie (od share) to ponownie
  7. To musi być solid impruwment (solid improvement)
  8. Zależy od naszego prowajdera (provider)
  9. Brakuje nam risorsów (resource)
  10. Nie chciałem Cię interaptować (interrupt)

O tak zwanym ponglish’u powstało wiele skeczów czy żartów. Warto tu przytoczyć zabawny filmik, który mam nadzieję, że przejaskrawia to zjawisko:

Często dla rozrywki tłumaczymy też dosłownie nasze idiomy, otrzymując zabawne angielskie sformułowania, takie jak:

  • kawa na ławę – coffee on the table
  • wioska zabita dechami – village killed by desks
  • coś jest nie tak – something is no yes
  • krótka piłka z mojej strony – short ball from my side
  • nie łódź się – don’t boat yourself
  • być nie w sosie – to be not in a sauce
  • nie zawracaj mi gitary – don’t turn my guitar
  • bułka z masłem – a roll with butter

Jednak musimy mieć na uwadze, że przeładowanie naszej wypowiedzi wrzutkami z języka obcego negatywnie wpływa na odbiór całości. O ile w przypadku rozmowy z drugą osobą może to nie mieć poważniejszych skutków, o tyle prowadzenie w ten sposób prezentacji spowoduje negatywny odbiór nie tylko treści, którą chcemy przekazać, ale także negatywny odbiór naszej osoby.

close

Newsletter